niedziela, 23 stycznia 2011

malinowa Mamaba na górze Synaj...


Niewiarygodnie pozytywnie jest... bo idę na szczyt, żując malinową mambę wierząc, że tam się spotkamy aby odreagować ten przejebany tydzień. Podsumowując jest, za dobrze, za spokojnie, za miło... ale nie będę się doszukiwać dziury w całym :D


W tym szczęściu pewien Pan, a dokładniej rozmowa z nim, zmusiła mnie do rozmyślań... No bo jak to jest z wiarą i tolerancją? Zostałam wychowana w duchu katolickiej miłości braterskiej. Jednak z ust moich katolickich "braci", słyszę słowa pogardy wobec tych, którzy nie wierzą. Niektórzy na siłę ewangelizują niewierzących. Sami siebie uznają za najważniejszych, tych którzy jako jedyni wybrali właściwą drogę życia ku zbawianiu. Ja nie wierzę, że Bóg się nami przejmuje. Może gdzieś jest, a może odszedł do innych światów. Może jesteśmy dla niego jak dobra opera mydlana po całym dniu pracy, a może lubi nas zabijać jak Simsy, które zamyka w domu bez jedzenia, albo w basenie bez drabinki? Nie wiem, ale nie uważam Kościoła za tą jedyną drogę. Nie neguję tez jego nauczań, bo to wybór indywidualny. Chciałbym jednak w zamian odrobinę zrozumienia dla mojego punktu widzenia. Ateista nie znaczy złodziej i ucieleśnienie szatana. Szczerze wolę otwarcie mówić, że nie wierzę niż określać się mianem "wierzący niepraktykujący". Bo praktyka modlitwy jest nieodłącznym atrybutem wiary katolickiej... Podsumowując: Ludzie odrobinę tolerancji i zrozumienia błagam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz